REPCO

Replication & Collector

Gdyby była jedna lista, miałybyśmy już prawo do aborcji

UID: eaytvudcvyl4aroenmsm6lnucgi
Revision: vaytvudcv6amarywksoyd46efh4

Już pierwszego wieczoru na Campusie Polska Przyszłości Donald Tusk stwierdził, że w tej kadencji nie ma szans na przyznanie kobietom praw reprodukcyjnych. Podobnie mówił w lipcu, kiedy ustawa dekryminalizująca pomoc w aborcji zastała odrzucona, bo po stronie rządowej zabrakło trzech głosów posłów KO, a przeciw okazało się aż 24 posłów PSL. Premier, który przed tym głosowaniem srożył się i na X przypominał posłom Koalicji 15 października, jak ważne jest to głosowanie – rozłożył ręce i stwierdził, że się nie da. Choć, po prawdzie, wystarczyłoby, gdyby udało się premierowi zdyscyplinować wszystkich posłów KO – na sejmowej sali nie było kilkunastu posłów PiS.

https://krytykapolityczna.pl/kraj/dlug-publiczny-kaczynski-dawaj-nasze-100-miliardow/

Czy to oznacza, że premier przyznaje się do porażki? Nie sądzę. Wciąż trudno mi uwierzyć, że nie znalazł wówczas wystarczających argumentów, by do tak kluczowego głosowania zachęcić posłów PSL-u. Raczej nie chciał. Na przepychankach między swoimi dwoma mniejszymi koalicjantami może przecież zyskać – wszak gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta.

Twarde postawienie sprawy na Campusie, choć planowane jest przecież drugie podejście do głosowania nad ustawą dekryminalizującą, stawia w trudnej sytuacji obu koalicjantów. Lewicę przedstawia jako kompletnie pozbawioną mocy, czemu Włodzimierz Czarzasty próbował oponować. „Nikogo nie zaczepiając, Lewica nie ustanie w walce o nowe prawo aborcyjne. Nie zgadzam się z tezą, że w tej kadencji Sejmu niczego się nie da zrobić. Donald, przepraszam, ale nie wycofamy się” – mówił lider Lewicy, co nie brzmiało zbyt przekonująco. Posłanek i posłów Lewicy jest w Sejmie po prostu za mało, a ich grzeczność przy agresywnych zaczepkach PSL-u wygląda na słabość. Czarzasty chce grać w to samo co rok temu, Lewicę widzi na pozycji młodszej, miłej i dobrej siostry u boku KO.

https://krytykapolityczna.pl/kraj/igrzyska-to-najgorszy-mozliwy-wybor-impulsu-rozwojowego/

PSL też powinno poczuć się słowami Tuska zaniepokojone – przecież premier przyznał właśnie, że Koalicja 15 października jest niepewna, że posłów prawicowych jest w tym Sejmie za dużo. A PSL właśnie na to gra, że będzie enfant terrible, wciąż szantażując kolegów, nawet tych najbliższych – hołownian z Trzeciej Drogi, dla których utrzymanie koalicji jest ważne. Otóż koalicja jest, ale wcale nie musi jej być – zdaje się mówić premier.

Tak, dla Polski 2050 czy dla Lewicy istnienie Koalicji 15 października jest ważne jako zobowiązanie wobec wyborców, którym zaproponowali „inną”, fajniejszą, bardziej uczciwą politykę. Problem w tym, że pozostali wcale nie chcą w to grać. PSL, które dostało się do Sejmu na plecach Polski 2050, od razu zaczęło rozpychać się łokciami, a Koalicja Obywatelska werbalnie koalicjantów ignoruje (kiedy usłyszeliście ostatnio, żeby któryś z posłów KO mówił, np. przy okazji sprawy aborcji albo związków partnerskich, o koalicjantkach z Lewicy?), podkreślając tylko swoją rolę i swoje dobre chęci, których jednak wobec kłótliwości koalicjantów nie da się zamienić na czyny.

Koalicja 15 października okazuje się atrapą, służącą każdemu z koalicjantów do czegoś innego.

https://krytykapolityczna.pl/kraj/berlin-wie-ze-donald-tusk-nie-jest-owieczka-rozmowa/

A im słabsza koalicja, tym wyraźniej widać, że błędem było pójście do wyborów na trzech listach i bawienie się we „wspólną listę zadań”, czyli, przypomnijmy – łapanych z powietrza haseł, nieprzemyślanych, nieułożonych w żadną bardziej kompleksową politykę. Trzeba było zrobić jedną listę, listę Tuska, przepędzić PiS na cztery wiatry i dać ludziom to, czego chcą, a nie targować się o każdy centymetr ustawy. To, co nam potrzebne, to rządy silnej ręki, bo tylko silna ręka będzie potrafiła rozprawić się z populizmem. A Tusk to właśnie obiecał, wracając do Polski: że oderwie PiS od władzy i przywróci demokrację.

[mnky_books id="335189"]

Każdy kolejny akt świadczący o słabości Koalicji 15 października – zawartej nie z miłości, ale wobec braku innej możliwości, na tydzień przed wyborami – dowodzi prawdziwości powyższej tezy. I pozostanie ona prawdziwa w układzie, w którym Donald Tusk trzyma się strategii lwa, rządzącego niepodzielnie – dopóki nie znajdzie się kilku mocnych polityków, którzy wybiorą strategię lisów i postawią na prawdziwą koalicję, a nie atrapę.

Lwia strategia jest charakterystyczna dla polskiej historii: czekanie na marszałka, potem na Andersa, potem długotrwała walka Kaczyńskiego i Tuska. Każdy ma uratować naród i z tej perspektywy koalicja to irytująca zabawa, kompromisy – niesatysfakcjonująca nikogo ściema. Należy jak najszybciej zdemaskować koalicję jako słabą i wrócić do gry o wszystko. Dać wodzowi pełnię władzy.

Donald Tusk wprawdzie przekonuje, że o prezydenturę nie będzie się ubiegał, ale jest jeszcze tyle czasu, że może zdąży zmienić zdanie. Jakim wodzem byłby? Bo jasne jest przecież, że jeśli zostanie prezydentem, to ta rola i funkcja znacznie się wzmocni, może na wzór francuski. Ale czy silna prezydentura Macrona osłabiła we Francji populizm? Nie. Francja jest do Polski podobna pod względem łatwości grania na dystynkcjach, godności i pogardzie, na aspiracjach i frustracjach – mimo że w Polsce udało się w czasie PRL-u dokonać powszechnego awansu społecznego, w kulturze pamięć o głębokich różnicach pozostała.

Rządy lwie, rządy silnej ręki, będą zatem rządami tych, którzy mają rację, jak już było po transformacji, aż pogardzane „moherowe berety” znów pozwolą wygrać populistom.

#MediaTypeTitleFileWidgets
1imageTusk na prezydenta