REPCO

Replication & Collector

Lustereczko, powiedz przecie [o „Substancji”]

UID: eaytvudjq67aqrto2yzgg75ri4c
Revision: vaytvudjsocmarmehas3w5wka3q

Znacie to uczucie, kiedy już po kilku sekundach od rozpoczęcia seansu zdajecie sobie sprawę, że wybrany przez was film to całkowita porażka i że wysiedzenie w kinie będzie nie lada wyzwaniem? Mnie towarzyszyło ono kilkukrotnie, zarówno przy okazji produkcji nagradzanych przez europejskie (Touch Me Not, Titane, Emilia Pérez), jak i hollywoodzkie (Oppenheimer, Obiecująca. Młoda. Kobieta) gremia. Nie inaczej było podczas nowohoryzontowego pokazu Substancji – skrzyżowania dramatu i body horroru według scenariusza i w reżyserii Coralie Fargeat, z Demi Moore i Margaret Qualley w rolach głównych.

W ręce Fargeat, francuskiej filmowczyni – której pełnometrażowy debiut, Zemsta (2017), był opowieścią w stylu rape revenge – podczas tegorocznego festiwalu w Cannes trafiła statuetka za najlepszy scenariusz. Po premierowym pokazie Substancję oklaskiwano tam najdłużej. Film odczytywano jako „showbiznesową satyrę” i pojechaną ilustrację zastawionej na kobiety „pułapki seksizmu i ageizmu”, zaś o roli Moore pisano, że to popisowa zabawa własnym wizerunkiem i spektakularny powrót na ekrany.

https://krytykapolityczna.pl/narkopolityka/globalnenarko/mateusz-kowalik-portugalia-zamiast-kar-za-narkotyki-pomoc-dla-uzaleznionych/

Również w polskiej recepcji dominują głosy zachwytu. Tylko czasami ktoś zasieje ziarno niepewności i postawi pytanie o to, z czym właściwie mamy do czynienia: ze współczuciem czy sadyzmem? Z feminizmem czy może z przebraną w jego kostium mizoginią?

Doktorka Jekyll i panna Hyde

Elisabeth Sparkle (Demi Moore) przez lata była gwiazdą fitness, wraz z którą przed telewizorami ćwiczyły miliony kobiet. Z wiekiem jej sława zaczęła jednak przygasać, aż w końcu okazało się, że stacja – a zwłaszcza jej seksistowski szef o wdzięcznym imieniu Harvey (Dennis Quaid) – potrzebuje zmian. Dla zbliżającej się do pięćdziesiątki celebrytki nie ma już bowiem w Hollywood miejsca. Jedyne dostępne koło ratunkowe stanowić ma tytułowa substancja.

Dystrybuowany na czarnym rynku zestaw strzykawek, rurek i kroplówek pozwala użytkującej go osobie stworzyć nową, młodszą, atrakcyjniejszą wersję siebie. Zasada jest prosta, a układ pasożytniczy: każde z nierozerwalnie połączonych wcieleń ma siedem dni na cieszenie się życiem. Po ich upływie powinno dojść do zamiany wcieleń, bo oba byty – pomimo ewidentnych różnic w aparycji – stanowią jedność i czerpią siły witalne z siebie nawzajem.

Jak się wkrótce okaże, dla nieskazitelnie pięknej Sue (Margaret Qualley) tydzień to zdecydowanie za mało. Czas, którego wbrew regułom wykrada dla siebie coraz więcej, prężąc się przed kamerą w obcisłym lateksowym stroju, umawiając na randki czy sesje zdjęciowe, odciska druzgocące piętno na pozbawianej życiodajnej energii Elisabeth – każde kolejne przebudzenie to dla niej więcej zmarszczek, siwizny i cielesnego rozkładu. W ramach zemsty faszeruje się więc tłuszczem i cukrem, aby zafundować wschodzącej gwieździe fitnessu przykrą niespodziankę w postaci cellulitu.

https://krytykapolityczna.pl/narkopolityka/narkokultura/dzentelmeni-nie-rozmawiaja-o-narkotykach/

Od początku wiadomo, jak potoczy się ta historia, ale biorąc pod uwagę czas trwania filmu – blisko dwie i pół godziny – można by się spodziewać, że Fargeat ma nam do zaoferowania coś więcej niż tylko ogrywanie całego kalejdoskopu kinowych klisz (od genderowo przetworzonych wersji doktora Jekylla i pana Hyde’a, przez Doriana Graya, Cronenberga i Kubricka, aż po czarną komedię Ze śmiercią jej do twarzy czy wspomniany już, nieszczęsny Titane) i pseudofeministyczny przekaz. Gdyby ten film powstał w latach 90., mógłby uchodzić za wywrotowy, ale niepomiernie dziwi mnie fakt, że kit o jego krytycznym potencjale próbuje się nam wcisnąć w roku 2024.

Jak przytomnie zauważa Kelli Weston, progresywność i empowerment nie są wyróżnikami gatunkowymi horroru. Pełna zgoda, tylko po co udawać, że składające się na Substancję sceny rozrywanych i rozczłonkowywanych kobiecych ciał, wypadających zębów i schodzących paznokci, wreszcie – makabrycznych przepoczwarzeń w groteskowej, spływającej krwią scenie finałowej, podobnie jak jędrnych ud, ściśniętego biustu i muśniętych błyszczykiem ust, to bezkompromisowa diagnoza współczesności?

Mamy tu do czynienia z przybierającym monstrualną formę – a zatem po raz kolejny demonizowanym – procesem starzenia z jednej strony i zseksualizowaną, a zarazem infantylną witalnością z drugiej. Może Fargeat – zainspirowana tym, co udało się osiągnąć Grecie Gerwig w popfeministycznej Barbie – próbuje z Królewny Śnieżki i zazdrosnej o jej urodę wiedźmy zrobić współczesne doppelgängerki rodem z hollywoodzkiej krainy próżności. Problem w tym, że bracia Grimm wydali tę baśń w 1812 roku, Walt Disney po raz pierwszy zekranizował ją w 1937, a w jej najnowszej odsłonie egzystencja obu bohaterek sprowadzana jest do kompulsywnego przeglądania się w lustrze i stawiania pytań o to, kto wygląda piękniej (spojler alert: nadal wygrywa młodość). Mówienie o „katartycznej frajdzie i ekstremalnym feminizmie” to chyba lekka przesada.

https://krytykapolityczna.pl/narkopolityka/globalnenarko/dzien-z-zycia-ludzi-uzywajacych-narkotyki/

Zadanie za sto punktów dla osób, które widziały film: wymień po jednej – innej niż próżność – cesze charakteru Elisabeth i Sue. (Wiem, wiem, tak naprawdę jedna jest zakompleksiona i samotna, a druga, jak przystało na jej lustrzane odbicie, to charyzmatyczny wamp, niepotrzebnie się czepiam i liczę na jakiekolwiek pogłębienie psychologii postaci zamiast nieustannej reinkarnacji tych samych archetypów). Kolejne wyzwanie interpretacyjne: na czym właściwie polegać ma atrakcyjność całego eksperymentu, skoro podejmująca się go protagonistka nie ma żadnego dostępu do pełnego sukcesów, komplementów i śliniących się facetów życia swojej młodszej wersji, a z każdym kolejnym przebudzeniem coraz bardziej zielenieje z zazdrości, kipi frustracją i ze zgrozą doświadcza własnego rozkładu?

Złoty bilet

Podobno twórczyni „ma nam do powiedzenia coś zasadniczego”. Bardzo jestem ciekawa, na jaki temat, bo jeśli chodzi o eksploatowanie kobiecej cielesności w horrorach czy wspomniany we wstępie hollywoodzki ageizm wymierzony w kobiety, Fargeat atomu nie rozbija. Wręcz przeciwnie: w miałkiej i przeciągniętej fabule tematy te traktuje czysto pretekstowo. Jednocześnie czyni z nich złote bilety wstępu na międzynarodowe filmowe imprezy i listy nominacji. W końcu nic tak nie sprzyja upatrywaniu złożonych diagnoz współczesnej rzeczywistości w największych nawet gniotach, jak aura ambitnego kina festiwalowego.

Estetyka filmu zasadza się na skompromitowanym męskim spojrzeniu? To tylko intencjonalny „flirt” z publicznością, przewrotna zabawa we voyeryzm. Od samego początku swego istnienia Sue nosi kuse tenisowe spódniczki i obcisłe lateksowe kostiumy, ochoczo wypina się do kamery i puszcza zalotnie oko? Po prostu świadomie kapitalizuje własne uprzedmiotowienie! Poza tym nic tak dobitnie nie dowodzi, że seksizm i mizoginia to zło, jak postać śliniącego się, cishetero oblecha o imieniu Harvey i towarzysząca mu świta napalonych facetów w garniturach oraz skontrastowany z nimi dawny znajomy Elisabeth, dobroduszny normals, dla którego koleżanka ze szkolnej ławy nadal jest największą pięknością pod słońcem. Niestety, na drodze do szczęścia stają wyśrubowane standardy piękna.

https://krytykapolityczna.pl/kraj/miasto/kto-siedzi-za-narkotyki-pokaz-filmu-dom-w-ktorym-mieszkam/

Jasne, ramy gatunkowe wymuszają szereg uproszczeń, ale pod ociekającą efekciarstwem, wizualną warstwą Substancji, która nieustannie programuje skrajne reakcje (ze wstrętem na czele), kryje się skrajnie łopatologiczny i wybrakowany przekaz. Brzmi on następująco: pragnienie zyskania aprobaty zmaskulinizowanego świata prowadzi kobiety do autodestrukcji. W wyniku presji wywieranej na nie od dziesięcioleci z ofiar stają się sprawczyniami i zwracają przeciwko samym sobie.

W co drugim wydaniu kolorowej prasy kobiecej tego rodzaju diagnoz znajdziemy na pęczki. Może canneńskie jury po prostu jej nie czytuje, skoro równie przewidywalne rozkminy nagradza – o, zgrozo – za oryginalność? Albo uznaje, że zamiast nudnawych wezwań do samoakceptacji, wzajemnego wsparcia i siostrzeństwa najwyższy czas postawić na naparzające się wściekle protagonistki?

Bez względu na to, czym kierowało się jury, dla mnie ten film jest nie tylko denny, wtórny i pusty. Jest też głęboko niepokojący jako przykład kina quasi-krytycznego, któremu za sprawą unoszącego się nad nim festiwalowego oparu hojnie przypisuje się znacznie więcej znaczeń, niż oferuje naprawdę. Tylko czekam, aż ktoś zarzuci mi nieznajomość klasyki światowego kina i zacznie wyliczać intertekstualne odwołania, których nie wyłapałam, więc nie mogę w pełni docenić reżyserskiego kunsztu i zabawy formą.

Mit urody

Martha M. Lauzen, doktorka z Center for the Study of Women in Television and Film na Uniwersytecie Stanowym w San Diego, od ponad dwudziestu lat rokrocznie opracowuje raport dotyczący reprezentacji kobiet w kasowych amerykańskich produkcjach. Dane z 2023 pokazują przewagę męskich ról mówionych aż w 77 proc. wszystkich analizowanych dzieł; w zaledwie 18 proc. z nich dominowały role kobiece, a w 5 proc. można było mówić o genderowej równości reprezentacji. Co więcej, we wszystkich tych wyliczeniach kobiety po sześćdziesiątce stanowiły zaledwie 7 proc. wszystkich postaci kobiecych.

https://krytykapolityczna.pl/kultura/jak-bodyshaming-wobec-dzbanow-z-internetu-uderza-w-osoby-postronne/

Choćby dlatego obsadzenie ról Elisabeth i Sue „po warunkach” to trochę za mało, by można było mówić o jakiejkolwiek aktorskiej brawurze. Obie postaci sprowadzane są do swoich ciał tak konsekwentnie i bezmyślnie, że pierwszą z nich mogłaby zagrać każda aktorka w średnim wieku korzystająca z zabiegów medycyny estetycznej, a drugą – każda wschodząca gwiazda filmowa przed trzydziestką. I niczego by to w wymowie filmu nie zmieniło.

[mnky_books id="214446"]

Jeśli nawet Substancja ma być przyciężką i niespójną metaforą przemysłu zarabiającego na odwiecznym wpędzaniu w kompleksy i monetyzowaniu ich, a niezadowolenie ze swojego wyglądu – symptomem poważniejszych problemów, z którymi borykają się coraz młodsze kobiety, trudno mówić o świadomym feministycznym dziele. Od wydania klasycznej już pozycji Naomi Wolf minęło ponad trzydzieści lat, ale wygląda na to, że dobrze znane diagnozy można – przyprawiając je szczyptą wizualnych ekscesów – powtarzać w nieskończoność. Nie trzeba mieć do zaproponowania żadnych nowych perspektyw czy rozwiązań, wystarczy wiedzieć, co się sprzeda.

Pewnie w zbliżającym się sezonie nagrodowym o tym „piekielnie inteligentnym eksperymencie” usłyszymy jeszcze nie raz. Nawet jeśli niezasłużenie zgarnie wszelkie możliwe statuetki, zaprawdę powiadam wam: Kate Winslet odmawiająca wciągnięcia brzucha na planie w kilka sekund zrobiła dla samooceny dojrzałych kobiet więcej niż Coralie Fargeat w dwie i pół godziny.

#MediaTypeTitleFileWidgets
1imageFilm "Substancja"