REPCO

Replication & Collector

Z gospodarką wodną w lesie. Kto naprawdę partaczy i odpowiada za powódź?

UID: eaytvudzolp4qrwj3qnlqsnv5kc
Revision: vaytvudzqnucqrgsmam3ymmkbbu

Donald Tusk zapowiedział, że powstanie mapa partactwa w sprawie powodzi. Za jej przygotowanie odpowiedzą Marcin Kierwiński i Tomasz Siemoniak, którzy wezmą pod lupę zarówno działania samorządowców, jak i sztabów kryzysowych. Przedmiotem analizy będą także zaniechania w zakresie realizacji inwestycji przeciwpowodziowych. Zaraz okaże się, kto nie wybudował wału, a premier w mediach ponoć tak kochających demokrację, stylizowany do znudzenia na rozgniewanego wodza/ojca (niepotrzebne skreślić) obwieści, że polecą głowy.

Niektórzy lokalni włodarze z dotkniętego kataklizmem Dolnego Śląska winą za zniszczenia obarczają jednak podległe rządowi instytucje centralne, takie jak np. Wody Polskie – nie od dziś krytykowane za to, że trują i niszczą polskie rzeki. Ta instytucja miała doprowadzić poprzez rzekomo nieodpowiednie zarządzanie zbiornikiem retencyjnym do zalania Nysy.

Tak przynajmniej twierdzi burmistrz tego miasta Kordian Kolbiarz. Konfliktów będzie więcej, bo systemowo nie działa prawie nic. I choć cała sytuacja wygląda mniej więcej tak jak z mema z trzema wskazującymi jeden na drugiego Spidermanami, to przecież odpowiedzi na pytanie, co zwiększa częstotliwość i dotkliwość powodzi (oraz jak się do tego adaptować), naukowcy mają od dawna, tylko nikt nie za bardzo chce ich słuchać.

https://krytykapolityczna.pl/kraj/petryczkiewicz-innego-konca-swiata-nie-bedzie/

Zapomnieć, o co chodzi, nie pozwalają na szczęście aktywiści klimatyczni, mówiąc o tym, że dokładanie do pieca globalnej katastrofy produkcją gazów cieplarnianych skutkuje lokalnymi dramatami – np. doświadczanymi w Polsce suszą i powodziami. Temat jest jednak znacznie bardziej złożony niż prosta konstatacja, że zmiana klimatu skutkuje „skontrastowaniem warunków meteorologicznych” i występowaniem ekstremalnych zjawisk pogodowych. Na to nakłada się cały ciąg fatalnych decyzji i polityk. Albo brak jakichkolwiek.

Niestety pierwszym, co robią władze, nie jest – jak chciałby klimatolog, prof. Zbigniew Karaczun – stworzenie „ponadpartyjnego zespołu do wypracowania długoterminowej strategii adaptacji Polski do skutków zmian klimatu”, tylko grożenie palcem i obarczanie odpowiedzialnością wszystkich wokół. Pojawiła się przecież deklaracja, że budżet państwa po powodzi potrzebuje nowelizacji, więc – aby odbudować zniszczone tereny, trzeba cofnąć transfery socjalne pokroju nastych emerytur i 800 plus. Karę poniosą nie ci, co trzeba.

https://krytykapolityczna.pl/kraj/moze-jestesmy-gotowi-na-susze-stulecia-i-powodz-tysiaclecia-ale-nie-co-roku-rozmowa/

Brakuje tylko – jak rzekłyby wiecznie utyskujące na bałagan polskie matki – narobić na środku i oświadczyć, że to efekt ośmiu lat fatalnych rządów poprzedników i nic się nie da zrobić, bo nowi muszą na razie sprzątać stary syf. Ten wytrych usprawiedliwiający brak sprawczości naprawdę się już wysłużył.

Gdyby Donald Tusk faktycznie był tak ambitny, jak go malują w „Newsweeku”, i gdyby chciał szukać winnych, musiałby spojrzeć w lustro i zobaczyć człowieka stojącego na czele Rady Ministrów, która mimo składanych wcześniej zielonych wyborczych obietnic wciąż działa bez odpowiedzialnej, skutecznej i właściwie żadnej sensownej strategii klimatycznej.

To Donald Tusk, wbrew stanowisku resortu klimatu, próbuje na unijnej arenie blokować prawo o odbudowie przyrody, które m.in. pomoże chronić się przed powodziami, a za zalania na Dolnym Śląsku obwinia… bobry, zamiast np. karać – choćby finansowo – tych, którzy rzeczywiście przyczyniają się do globalnego ocieplenia.

To żadna tajemnica, kto szkodzi najbardziej. Wskazówki co do tego, czyim zainteresować się portfelem, podał ostatnio np. Jan Mencwel, mówiąc: „przestańmy przeliczać wpływ klimatyczny na abstrakcyjny ślad węglowy, a zacznijmy na centymetry wody, które spadły w Kotlinie Kłodzkiej. Niech korporacje i giganci paliwowi płacą za zniszczenia powodziowe, a rząd przeprowadzi audyt wśród deweloperów budujących osiedla na terenach zalewowych”.

Premier jednak nie wydaje się kimś, kto chciałby drażnić prywatnych budowniczych mieszkań, skoro ci straszą, że mogą podnieść marże do poziomu tych, które mają dilerzy narkotykowi. Dlatego prędzej niż o konsekwencjach dla zabudowy w miejscach, które powinny pełnić funkcję polderów, a nie osiedli, znów usłyszymy o kredytach zero procent pozwalających deweloperom windować ceny do absurdalnych poziomów i budować, gdziekolwiek dusza zapragnie.

https://krytykapolityczna.pl/kraj/za-powodz-niech-zaplaci-amazon-i-korporacje-paliwowe-rozmowa/

Wprawdzie cała Polska huczy, że to przepis na jeszcze większy kryzys mieszkaniowy, a nawet powodziowy, bo już podczas zwykłych ulewnych deszczy blokowiska i domki rozrastające się na przedmieściach tam, gdzie powinny móc się wylewać rzeki, regularnie mierzą się z podtopieniami – ale co tam. Raz się żyje na kredycie!

Jednak szukanie winnych dziejących się w Polsce tragedii – nie tylko powodzi – idzie szefowi Rady Ministrów nad wyraz słabo, mimo że przed każdym dramatem były zapowiadające go znaki, w tym poparte nauką proroctwa ekspertów.

Gdy chodzi o epidemię chlania, w trakcie której do sprzedaży w polskich sklepach trafia wódka w kolorowych saszetkach, rząd oburzonego premiera karze nie ultracynicznego producenta alkoholu, lecz dra n. med. Piotra Jabłońskiego. Specjalista zdrowia publicznego, który zjadł zęby na walce m.in. z narkomanią i alkoholizmem, od lat apelując o założenie porządnych legislacyjnych kagańców rozpijającym Polaków przemysłowi spirytusowemu i jego piwowarsko-winiarskim braciom, musiał podać się do dymisji jako dyrektor Krajowego Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom.

Gdy na granicy polsko-białoruskiej giną kolejni ludzie – traktowani jak przedmiot rzekomej wojny hybrydowej ze strony Rosji i sojuszniczej z nią Białorusi, rząd nie spieszy się z sankcjami handlowymi wobec reżimu Łukaszenki. Zamiast tego chce postawić przed sądem czwórkę aktywistów i mieszkankę Podlasia, którym za pomoc humanitarną udzielaną niewpuszczanym do Polski migrantom grozi pięć lat więzienia. A przecież o tym, że potrzebujemy mądrej polityki migracyjnej, a nie pushbacków, mówi się od dekad, a na pewno od trzech lat, gdy Podlasie zmieniło się w antyludzką strefę wojskową.

https://krytykapolityczna.pl/kraj/gosc-w-dom-bog-w-dom-nie-gosc-w-dom-a-gospodarz-do-wiezienia/

Patrząc na ten dziwnie upowszechniający się zwyczaj wyciągania konsekwencji na pokaz i oślep, zaczynam bać się o środowisko naukowe, które postanowiło wyjaśnić, jak wielką rolę w przypadku ochrony przeciwpowodziowej spełniają lasy. A to kolejny systemowy punkt, który nie działa, jak trzeba.

Lasy Państwowe, jako jedna z najbogatszych, najbardziej opornych na zmiany i nieskorych do komunikacji ze społeczeństwem (a nawet z Ministerstwem Klimatu) instytucji, wygodnie urządziły się w oblężonej twierdzy i krzyczą: „Powódź nie jest winą leśników”, gdy sporo głosów dowodzi, że masowe wycinki źle wpływają na klimat i na zdolność ekosystemów do magazynowania wody opadowej. Kto ma rację?

Choć deklaracja LP trąci podejrzanym dramatyzmem, a leśnikom można wiele zarzucić, szesnastu ekspertów nauk przyrodniczych z całej Polski mówi wprost, że nie należy od razu krzyżować instytucji, ale jednocześnie nie można zdejmować z niej i z rządu odpowiedzialności za gospodarowanie lasami i wodą w lasach. W LP nie ma jednak – jak mówiła mi Marta Jagusztyn (rozmowa wkrótce) pionu odpowiedzialnego za zarządzania tą ostatnią.

Andrzej Wałęga, który znalazł się w gronie specjalistów tłumaczących związki powodzi z lasami, już w 2020 roku mówił mi, że „technicznie i ekonomicznie nie jesteśmy w stanie wybudować nie wiadomo jak gigantycznych i innowacyjnych obiektów, które chroniłyby nas przed suszą i nawalnymi deszczami”, dlatego trzeba stawiać na rozwiązania naturalne, czyli np. przywracanie retencji.

https://krytykapolityczna.pl/kraj/tyle-slonca-w-calym-miescie-i-tak-malo-wody-nierowna-walka-samorzadow-z-susza/

„Priorytetem działań z zakresu gospodarki leśnej prowadzonych na terenach górskich i podgórskich jest usługa regulacyjna, w ramach której lasy pełnią głównie funkcję glebo- i wodochronną. Oddziaływanie to polega na ochronie stosunków wodnych na danym terenie, stabilizacji brzegów rzek, ochronie przeciwpowodziowej, a także zatrzymywaniu zanieczyszczeń spływających z terenów przylegających do zbiorników wodnych i cieków” – piszą dziś naukowcy, zaznaczając, że las nie jest gwarancją całkowitej ochrony przed powodzią, ale może zmniejszyć jej negatywne skutki.

Na kondycję zielonych, górskich płuc Dolnego Śląska, spełniających kluczową funkcję właśnie retencyjną i regulacyjną w obiegu wody, wpłynęło m.in. to, że w poprzednich stuleciach tereny górskie masowo obsadzano świerkiem – dziś obumierającym, bo nieodpornym na coraz cieplejszy klimat i wywoływane przez niego susze.

[mnky_books id="329604"]

Dlatego planowa gospodarka leśna w tym rejonie od co najmniej kilkunastu lat zakłada sadzenie innych gatunków drzew – w tym przede wszystkim liściastych, lepiej chłonących i magazynujących wodę – to jednak proces wymagający czasu. Ponosimy konsekwencje stosowania przez dwa ostatnie stulecia praktyk wiodących ku powstaniu monokulturowego drzewostanu, za co – rzecz jasna – niekoniecznie są odpowiedzialni ludzie w tej chwili podejmujący decyzje w LP. Niemniej warto zwrócić uwagę na to, że świerczyna była masowo sadzona w górach m.in. przez Niemców w celach przemysłowych.

Jak na dłoni mamy więc pokaz tego, czym skutkuje podejście do zasobów natury jak do fabryk – w tym konkretnym przypadku drewna. Dziś toczą się dyskusje o przyszłości ochrony lasów, a odpowiedzialna za to instytucja, zamiast chronić nasze zasoby, eksploatuje je i monetyzuje, torpedując działania obywatelskie, aktywistyczne, a nawet ministerialne, bo dyrekcję LP powołał Tusk, a resortem klimatu i środowiska rządzi Polska 2050, więc wiele sporów ma także kontekst partyjny.

Nie dalej jak we wrześniu organizacji walczącej o środowisko w sądzie administracyjnym udało się ochronić lasy w innym rejonie kraju. Pracownia na Rzecz Wszystkich Istot – organizacja od lat walcząca o ochronę przyrody – poinformowała o tym, że udało jej się na drodze prawnej ochronić lasy wraz z halą na górze Kotarz – „obszar o wyjątkowych walorach przyrodniczych, podlegający prawnej ochronie w postaci Parku Krajobrazowego Beskidu Śląskiego”, którędy przebiega „korytarz ekologiczny o randze międzynarodowej i kluczowym znaczeniu dla migracji dużych ssaków” – przed zniszczeniem w celach turystyczno-biznesowych.

„Budowa ośrodka narciarskiego drastycznie zmieni krajobraz tego miejsca, zmieniając piękną naturalną halę w betonowy lunapark. Inwestor planuje wycinkę lasu, a nawet przesunięcie koryta rzeki. Ośrodki narciarskie to inwestycje znacząco oddziałujące na środowisko. Hałas, sztuczne oświetlenie będą miały negatywny wpływ na migrację zwierząt, zniszczeniu ulegnie unikatowy krajobraz, zwiększy się erozja gleb, zdewastowane zostaną siedliska wielu gatunków flory i fauny, w tym rzadkich i chronionych. Do tego dochodzi budowa dużego hotelu, a więc wprowadzenie całorocznej antropopresji” – tłumaczy Radosław Ślusarczyk z Pracowni.

https://krytykapolityczna.pl/kraj/naukowcy-do-politykow-to-nowa-rzeczywistosc/

Jaka przy planowaniu podobnych, absurdalnych inwestycji jest w Polsce rola takich instytucji jak Lasy Państwowe? Gdzie reakcja rządu, troska o klimat i o faktyczne bezpieczeństwo ludzi i przyrody? Nie wiadomo. Ale pewnie prędzej czy później to nie biznesmen budujący kolejny ośrodek narciarski w klimacie, w którym zabrakło śniegu, dostanie w kość, a zwykli Kowalscy, którym zabraknie wody albo ich znowu zaleje.

#MediaTypeTitleFileWidgets
1imagepowódź kłodzko